Marrakesz

Marrakesz kojarzy mi się tylko z jednym, z orientem. Zamykając oczy i przenosząc się do Marrakeszu widzę tysiące barw, czuje zapach przypraw i kadzideł a wśród ulicznego gwaru słychać arabską muzykę. maroko (56)Wchodzę na plac Jemaa el-Fnaa, jest późne popołudnie. maroko (60)Przechodzę pomiędzy straganami, pięknie zadbanymi i tymi na placu gdzie najbiedniejsi kupcy sprzedają własnoręczne wyroby, zazwyczaj są to wyroby medyczne.

Przeglądam stosy ubrań poszukując mojego wymarzonego czadoru.

Wchodzę do pierwszej alejki. Moją uwagę przykuwają coraz to równiejsze wyroby ze skóry: torebki, portfele, puffy i śmieszne w swoim kształcie buty ze szpiczastymi przodami. Jest też mnóstwo ubrań typu szarawary i galabije. Rozglądam się z ciekawością, może spotkam baśniowego Aladyna 😉 Kończę jednak z bujaniem w obłokach kiedy to nagle znajduję się w jakiejś aptece. Półki aż uginają się od specyfików przygotowanych domową metodą. Sala w której się znalazłam wypełnia się tłumem ludzi i zaczyna się przestawienie. Przedstawienie większości produktów wraz z komicznym wyjaśnieniem sposobu zastosowania trwa zbyt długo. Tak zaczarowana całym spektaklem kupuje kilka rzeczy. Zapada zmrok a ja jeszcze nie mam swojego czadoru. Oddalam się zatem w boczne uliczki aby znaleźć coś wyjątkowego. Chodzę i próbuję robić zdjęcia z ukrycia, gdyż ludzie jak tylko usłyszą migawkę aparatu podchodzą i każą płacić za zdjęcie, ale to nic, niektórzy mają swój cennik a jak nie zapłacisz robi się bardzo nieprzyjemnie.

Jest! Znalazłam! Piękny zielony czador wykończony nitką koloru złotego wisi i czeka na mnie. Troszkę boję się zapytać o cenę, gdyż słyszałam, że jak już zaczynasz się targować to musisz już to kupić. Podchodzę więc do starszego Pana i mówię: -jakie ma Pan piękne czadory. Pan odpowiada -u mnie są najpiękniejsze. Pytam więc o najpiękniejsze ubranie jakie posiada w sklepie a zarazem najdroższe -proszę mi powiedzieć ile to cudo w czerwonym kolorze kosztuje? -500 zł. W ten odpowiadam -bardzo drogo a nie miałby Pan coś tańszego? Wskazał mi palcem ścianę na której wisiał zielony czador, z którego zamiarem kupna przyszłam -w jakiej cenie ma Pan te czadory, które niezbyt mi się podobają. Podał kwotę o połowę niższą. Odparłam -to i tak drogo, chciałabym kupić jeszcze kilka pamiątek a tutaj wszystko jest takie drogie, na czador mam przeznaczone tylko 70 zł. W końcu skruszony staruszek sprzedał mi, mój wymarzony zielony czador za 90 złotych. Okazało się, że targowanie świetnie mi idzie, więc kupię coś jeszcze. Zapach przypraw zwabia mnie do kolejnego straganu. Tyle tu cudowności, że mój zmysł zapachowy zaczyna wariować a ja razem z nim.

Kupuje kilka przypraw i kilka rodzajów herbat. Mam już aromatyczną marokańską herbatę a nie kupiłam jeszcze imbryczka. Wyruszam, więc na poszukiwanie. Idąc przed siebie jak zaczarowana, zapatrzona w przeróżne kolorowe towary nagle się ocknęłam. Okazało się, że totalnie nie wiem gdzie jestem, do tego jest ciemno a wokół mnie jest prawie pusto. Wyruszyłam w krętą i wyboistą drogę powrotną. Cała medyna nagle straciła swój blask, potykający się o mnie ludzie nagle zaczęli mi przeszkadzać a spojrzenia kupców nie były już tak przyjazne. Na szczęście wiedziona ogromnym hałasem docieram do placu głównego. A tu istny cyrk. Pomiędzy stoiskami z medycyną naturalną migają mi co chwila inne sceny. Raz tańczący mężczyźni raz kobiety malujące henną innych turystów. Oj znalazł się też i wąż, zdaje się że to kobra której gra do tańca jej właściciel. Coś przebiegło… Co to było? Jest ciemno, straszny ścisk, nie wiem co się dzieje. Nagle słyszę głośny śmiech i widzę grupę małp, która obskoczyła jakiegoś turystę. Ja dziękuję za takie przygody, więc wybieram się w stronę światła. Na wcześniej pustym placu teraz rozstawione są ławki, stoliki i budki z buchających od gorąca w każdą stronę dymem. Hm… co by tu zjeść. W sumie to nie jestem głodna a warunki w jakich przygotowywane jest tutaj mięso nie napawają mnie apetytem. Nie byłabym sobą abym czegoś nie spróbowała, zamawiam miseczkę ślimaków gotowanych w wywarze.

Biorę pierwszą muszelkę, wkładam wykałaczkę i wyciągam małego obślizgłego ślimaczka. Ciężko mi przegryźć pierwszy kęs ale kiedy okazuje się, że jest to nawet smaczne jem dalej. Jestem w szoku, że coś obrzydliwego może być dobre w smaku, do czasu. Wybrałam największą skorupkę i wyjęłam kolejnego ślimaka i niestety spojrzałam na niego. On miał buźkę z różkami, która mimo ugotowania patrzyła na mnie.maroko (51) Ten widok przyprawił mnie o mdłości i podziękowałam za lokalny przysmak. Z obrzydzeniem wróciłam do hotelu z postanowieniem powrotu kolejnego dnia aby kupić jeszcze tylko imbryczek 😉 Tak jak założyłam tak zrobiłam.maroko (24) Kupiłam piękny imbryczek z dwiema szklaneczkami z których do dziś czasami poję mięte. Po drodze do mediny mogłam podziwiać minaret Kutubijja, maroko (61)który potraktowałam jako punkt orientacyjny (tutaj nie znalazłam hard rock cafe 😆). Zwiedziłam również pałac Bahia, będący kiedyś rezydencją wielkiego Wezyra, który wywarł na mnie największe wrażenie. Ale nie wykończeniem czy wyglądem, mianowicie historią. Może nawet nie historią a opowieścią o czasach kiedy w tych ścianach tętniło życie a nocami jedna z nałożnic opowiedziała 1001 baśni swojemu Wezyrowi.

Uwielbiam zieleń a w Marrakeszu bardzo trudno o taki luksus, więc odwiedziłam ogrody Majorelle.

Było miło i ładnie ale bez rewelacji, gdyby nie tłumy turystów to możliwe, że mogłabym szukać tam natchnienia tak jak Yves Saint Laurent. Ciekawie jest zobaczyć miejsce, które tak kochał, do tego stopnia, że po śmierci rozrzucono na terenie Majorelle jego prochy. islTeż chciałabym aby kiedyś moje prochy zostały rozrzucone w pewnym miejscu ale niestety prawo polskie tego zabrania.

Wracając do Marrakeszu przesyłam Wam jeszcze garść orientu:

Comments

comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*