Seszele

Seszele – czy właśnie tak wygląda raj?

Oglądając katalogi, które leżą na półkach u mnie w biurze, najpiękniejsze zdjęcia plaż zawsze były w zakładce Seszele. Seszele to jeden z bardziej luksusowych, co znaczy, droższych kierunków. Zawsze myślałam sobie, że nie potrzebuję luksusów i pięknych plaż, bo jak mi się wydawało, nie znajdę piękniejszych plaż niż te na Mauritiusie czy w Tajlandii. Poza tym nie uważałam tego kierunku za interesujący dla mnie. Jednak zrządzeniem losu wylądowałam tam i to z częścią mojej rodziny. Muszę Wam o tym opowiedzieć, bo to bardzo ciekawe. Marcina brat już od dawna szukał wycieczki dla siebie i swojej żony na Seszele, a ja z całej mojej mocy chciałam ich tam wysłać. Czasami pojawiały się jakieś ciekawe oferty ale albo termin im nie odpowiadał albo za późno się decydowali. Rok później wpadły mi w ręce tanie bilety lotnicze na Seszele, jednak brat zapomniał o tym i w końcu ich nie kupili. Minął kolejny miesiąc i znów te tanie loty trafiły w moje ręce. Pomyślałam, że tym razem muszą polecieć. Wpadłam również na pomysł, że zabiorę mojego męża. To był bardzo ciężki okres w naszym życiu (choroba Marcina), więc stwierdziłam, że chcę go zabrać do raju, a Seszele wydawały mi się uosobieniem raju na ziemi. Zanim poszliśmy do lekarza aby ustalić czy mój mąż w ogóle może lecieć samolotem minęło kilkanaście dni. W tym czasie o dziwo cena biletów nie wzrosła. Nie zwlekając dłużej kupiliśmy bilety za ok 2 tys. za osobę. Zarezerwowałam dla naszej czwórki apartament i polecieliśmy na początku lipca na Seszele. Na miejscu wynajęliśmy auto od właściciele apartamentu na cały nasz pobyt na wyspach. Seszelski archipelag liczy 115 wysp. Zatrzymaliśmy się na największej Mahe, oczywiście zwiedzając kilka innych. Wcześniej znałam tą wyspę tylko z blogów i przewodników, gdzie wyczytałam, że najpiękniejsza plaża na Mahe to Beau Vallon. Gdybym w to uwierzyła to popełniłabym duży błąd. Posłuchałam intuicji i zarezerwowałam apartament na południowym-zachodzie, blisko plaż Petite Anse oraz Baie Lazare. Okazało się, że ta pierwsza jest najpiękniejsza na wyspie, według mojej wizji rajskiej plaży. Cała zatoka i plaża Petite Anse należy do luksusowego hotelu sieci Four Seasons, gdzie za nasz pobyt ze śniadaniem musielibyśmy zapłacić około 40 tysięcy złotych za dwie osoby (bez biletu lotniczego). Na Seszelach jednak każda plaża jest publiczna, więc bez przeszkód przechodziliśmy przez cały resort aby położyć się na białym piasku tylko dla krezusów 😉

Mówiąc „rajska plaża” mam na myśli śnieżnobiały piasek o granulacie mąki, turkusową wodę i palmy kokosowe. Dodatkowe walory to pusta przestrzeń jakbym była sama, wulkaniczne skały, dodające krajobrazowi uroku, delikatne fale umożliwiające relaks w wodzie i tropikalny las. Zero śmieci, co nie jest oczywiste w innych krajach za to mnóstwo muszelek a w wodzie rafa koralowa. Pływałam otulona turkusem oceanu, nad moją głową latały pięknie śpiewające, kolorowe ptaki, patrzyłam na majestatyczne skały, biały piasek i wszędobylskie plamy. Czułam się jak w prawdziwym raju. Opisuję tutaj najpiękniejszą plażę, ale tak naprawdę wyglądała tutaj prawie każda plaża. Po prostu magia. Mogłabym się tutaj rozpisywać o ich pięknie ale słowa czy nawet zdjęcia nie oddadzą nigdy tego piękna. Jeśli chcecie zobaczyć na własne oczy prawdziwą „rajską plażę” musicie się wybrać na Seszele.

Jednak Seszele to nie tylko bajońskie plaże. Wylądowałam w krainie szczęśliwości, namiastce moich marzeń, raju na ziemi. Podróżując po wyspie od razu zauważam jej piękno: barwne zabudowania wkomponowane w bujną, tropikalną zieleń, górzysty teren, turkusowy ocean, uśmiechnięci i spokojni ludzi. Po prostu trafiłam do „lepszego kawałka globu”.

Tan wyjazd był wyjątkowy, ponieważ zdecydowanie był nam potrzebny odpoczynek. Głównie leżeliśmy na plaży i całymi dniami czytaliśmy książki w cieniu plam. Jedliśmy lokalne potrawy, głównie owoce morza ale i nietoperz, bardzo popularny w tym regionie znalazł miejsce w naszym menu. Piliśmy kolorowe drinki i pływaliśmy w oceanie.

Mając wypożyczone auto Hyunday i10 mieliśmy jednak powód aby ruszyć się z plaży (40€ za dzień).

Codziennie coś zwiedzaliśmy i jeździliśmy do różnych restauracji aby smakować lokalnej kuchni. Przejechaliśmy dookoła i wszerz wyspę Mahé. Mahé jest największą w archipelagu 115 seszelskich wysp. Zamieszkuje ją prawie 90% populacji. Ma 17 km szerokości i 26 km długości, więc nie jest duża, ale bardzo górzysta. Autko wielkości Hyundaya jest idealne na pokonywanie ostrych zakrętów i mieści się w każdej wąskiej uliczce. Była to kiedyś kolonia brytyjska, dlatego obowiązuje ruch lewostronny, tak samo jak na Mauritiusie. Zwiedzając wyspę zajrzeliśmy na każdą plażę o której jest głośno. Poza plażami odwiedziliśmy wszystkie parki: Park Narodowy Morne Seychellois, Morski Narodowy Park Baie Ternay oraz Morski Narodowy Park Port Launay. Te Parki Narodowe są siedliskiem endemicznej flory i fauny, więc spędziliśmy na eksplorowaniu tych miejsc mnóstwo czasu. W parku Morne Seychellois znajduje się najwyższe wzniesienie Seszeli – Morne Seychellois (905 m n.p.m.).

Zachowały się tam także ruiny starej fabryki cynamonu i pierwszej szkoły, służącej niegdyś dzieciom oswobodzonych niewolników – Venn’s Town.

Mi najbardziej podobał się Morski Narodowy Park Baie Ternay gdzie chodziłam po prawie 3 kilometrowej opustoszałej plaży rozkoszując się wodą kokosową i wyobrażając sobie, że jestem na bezludnej wyspie.

Stolica wyspy Victoria jest najmniejszą stolicą na świecie, więc jak brat zapytał czy zobaczymy jakieś zabytki wprowadził mnie w zakłopotanie. Chciałabym mu pokazać coś starego i okazałego z interesującą historią w papierach, lecz na Seszelach nic takiego nie ma. Oczywiście poza kopią Big Bena w samym centrum i kilkoma budynkami pozostałymi jeszcze z czasów kolonii francuskiej.

Na Seszele przyjeżdża się na rajskie plaże, dla oszałamiającej przyrody i endemicznej fauny, a nie zwiedzać architekturę, choć ta nowoczesna jak na Eden Island może zachwycić.

Wybraliśmy się więc do Ogrodu Botanicznego, położonego niedaleko centrum miasteczka. W ogrodzie zobaczyliśmy pierwsze olbrzymie żółwie bardzo popularne w tym regionie świta.

Oczywiście każdego dnia odwiedzaliśmy inną plażę lub nawet kilka. Na niektórych byliśmy całkowicie sami, bo jak już trzeba dojść kilkaset metrów, to już zwykły turysta nie pójdzie.

Będąc w odległej krainie uwielbiam oglądać przyrodę tak odmienną od naszej. Gdy poznałam tą na lądzie, przyszedł czas na podziwianie tej pod wodą. Uwielbiam nurkować lecz podróżując w grupie zawsze się dostosowuje i pozostaje mi zazwyczaj maska z rurką. To i tak świetna opcja, gdyż najpiękniejsze rybki i koralowce znajdują się tuż pod powierzchnią wody, poza tym są dobrze oświetlone, co dodaje im kolorytu. Wybraliśmy się na całodniowy rejs łodzią. W programie było odwiedzenie trzech wysp. Z jednej Round na drugą Moyenne mogliśmy przejść w czasie odpływu.

Zjedliśmy obiad pod palmami. Odwiedziliśmy rezerwat zamieszkały przez ogromnej wielkości żółwie i przyszedł czas na najlepsze. Na podziwianie rafy koralowej i tętniącego na niej życia. Piękne, kolorowe rybki przeciskające się przez koralowce to jest spektakl, który najchętniej oglądam. Nie był on tak barwny i oszałamiający jak w Morzu Czerwonym ale wszędzie gdzie jestem zawsze muszę zobaczyć co tam dzieje się pod wodą.

Praslin
Na wyspę Praslin dostaliśmy się promem, w jedną stronę to koszt 50€. Bilety kupiliśmy przed wypłynięciem i tak samo zrobiliśmy na powrocie. Nie polecano nam wcześniejszego zakupu biletów przez internet, bo czasami, a nawet często z powodu nagłych załamań pogody prom nie wypływa, natomiast zwrot pieniędzy za bilety jest skomplikowany i czasochłonny.
Popłynęliśmy więc na wyspę z myślą, że możemy nie wrócić tego samego dnia…

Najważniejszy punkt na wyspie to Vallée de Mai i głównie dlatego ją odwiedziliśmy. Na Seszelach rośnie endemiczny gatunek palmy lodoicja Coco de Mer, która znajduje się w herbie Seszeli. Kokosy są olbrzymie dochodzące aż do 25 kg. Przez miejscowych nazywane pośladkami lub biodrami kobiecymi, ze względu na nietuzinkowy kształt. Natomiast męskie tej owoce również „coś” przypominają.

Aby zobaczyć tą palmę należy wybrać się na Praslin lub Curieuse, bo tylko na tych wyspach występuje. Zdecydowaliśmy się popłynąć na Praslin i przy okazji zahaczyć jedną z najpiękniejszych plaż na świecie. Zwiedzanie rezerwatu przyrody Vallée de Mai było czystą przyjemnością. Byliśmy bardzo wcześnie i sami mogliśmy eksplorować nietkniętą od setek lat przyrodę. Najstarsze drzewa Coco de Mer liczą 300 lat i mierzą 27 metrów.

Znalazłam się w palmowym królestwie, a jeśli mnie znasz to wiesz, że mam bzika na punkcie palm (na lewym przedramieniu mam tatuaż, zaś na szyi noszę zawieszkę w kształcie palmy). Przechadzka po tym lesie i obserwowanie endemicznych drzew oraz gatunków ptaków, była jednym z lepszych przeżyć w moim życiu. Naprawdę zrobiło na mnie to wszystko piorunujące wrażenie.
Jako wisienkę na torcie zostawiliśmy sobie jedną z najpiękniejszych plaż na świecie – Anse Lazio. Lecz zanim tam dotarliśmy zjedliśmy przepyszny lunch w prawdopodobnie najlepszej restauracji na Seszelach – Cafe des Arts (taki opis znaleźliśmy w przewodniku). Po zjedzeniu carry z ośmiornicy, red snapper i półmiska z owocami morza potwierdzamy z pełnymi brzuchami prawdziwość tego zapisu.

Później udaliśmy się na plaże. Szczerze – nie zrobiła na mnie ogromnego wrażenia. Piękna ale bardzo zatłoczona. Oczywiście można przejść pomiędzy skałami i dostać się do pustych zatoczek, co skłania mnie do polubienia sławetnej plaży.

Na sam koniec mojej opowieści opiszę najpiękniejszy zachód słońca jaki widziałam właśnie na Seszelach. Siedziałam na jednej z najpiękniejszych plaż na wyspie i patrzyłam jak słońce tonie w błękicie oceanu. Na początku niebo przypominało płynne złoto, aby później złagodnieć i przybrać delikatne odcienie różu. Niesamowity spektakl. Zachód słońca zawsze napełnia mnie niezwykłą energią, może dlatego że jestem bliżej natury, bliżej nieba…

 

Comments

comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*