San Francisco

San Francisco = enklawa hipisów
San Francisco podbiło moje serce do tego stopnia, że uważam je za jedno z najpiękniejszych miast USA. Myśląc o tym ogromnym, kosmopolitycznym mieście przypominają mi się słowa piosenki Scotta McKenzie: „If you’re going to San Francisco/Be sure to wear some flowers in your hair”, które znacznie zmieniają wyobrażenie na temat tego miasta. Jak jest naprawdę?SAN FRANCISCONasza podróż po zachodnim wybrzeżu nie mogła obyć się bez zwiedzania San Francisco. Jechaliśmy późnym popołudniem przez miasto Oakland, dzielnicą której wolałabym nigdy nie ujrzeć na oczy. Domy ogrodzone wysokimi ok. 2-3 metrowymi płotami, niektóre podpalone, część pokryta graffiti a w powietrzu unosił się zapach marihuany, podobnie jak w centrum Amsterdamu. Oczywiście zgubiliśmy się w tym nieciekawym regionie i w dodatku na motocyklach, co czyniło nas bardzo łatwymi obiektami rabunku. Zrobiło się nieciekawie kiedy ktoś celowo zajechał nam drogę obok grupy podejrzanie wyglądających Afroamerykanów. Na szczęście jednoślady potrafią sporo i zwinnym ruchem przez chodnik ominęliśmy całe zamieszanie. Wyjechaliśmy na drogę główną i naszym oczom ukazał się piękny widok „Miasta Nad Zatoką”.
Kiedy tylko wjechaliśmy do San Francisco zanuciłam kolejne wersy piosenki: „If you’re going to San Francisco/ You’re gonna meet some gentle people there”. Aż nie mogłam uwierzyć, że ta piosenka niesie za sobą tyle prawdy, kiedy ujrzałam na ulicach tylu „delikatnych ludzi”. Ci ludzie przyjeżdżają z całego Świata aby osiąść w „mieście hipisów” na stałe i w większości zostają bezdomnymi. Był już wieczór i większość włóczęgów zajmowała miejsca do spania. Nie zdołałam się nadziwić temu widokowi, po prostu wszędzie leżeli bezdomni. Dotarliśmy do skromnego hotelu, gdzieś na (podobno) bezpiecznej dzielnicy. Rano początkowo wyruszyliśmy do punktu informacyjnego. W sieci nie było już dostępnych biletów na zwiedzanie Alcatraz, miejsca które obowiązkowo chcieliśmy zobaczyć, więc szukaliśmy jakiś innych możliwości aby się tam dostać. Słońce świeciło, zapowiadał się cudowny dzień. W ten, nagle usłyszeliśmy, w bramie obok której przechodziliśmy, jakieś straszliwe krzyki i wystrzał pistoletu, do środka wbiegli jacyś ludzie. Moje pierwsze myśli „gdzie się schowam jak zaraz ktoś stamtąd wybiegnie i będzie celował do nas”- przerażające uczucie. W popłochu szybko się ulotniliśmy doczepiając się do jakiejś pary (wydawało nam się że w grupie będzie bezpieczniej). Później przeszła obok nas Murzynka z rozbitym nosem i całą zakrwawioną twarzą. Jakby tego było mało, przecznicę dalej stali policjanci trzymający broń w rękach, rozmawiający z grupą czarnoskórych mężczyzn. Czegoś takiego nigdy nie widziałam. Wiem, że w niektórych amerykańskich miastach istnieją dzielnice do których lepiej nie zaglądać, ale coś takiego w biały dzień?
Na szczęście dotarliśmy cali i zdrowi do informacji turystycznej z zamiarem wracania wieczorem do hotelu tylko opcją taksówki. W informacji nic nam nie pomogli, „biletów do Alcatraz nie ma i nie będzie”- usłyszeliśmy. Udaliśmy się więc do Chinatown, sf (2)zjedliśmy jakieś specjały kuchni chińskiej i szybko zapomnieliśmy o porannych zajściach. W tej restauracji rozbawił nas właściciel. Usiadł przy ogromnym stole i zaczął liczyć dolary. Był malutkim Chińczykiem a na głowie miał czapeczkę z daszkiem ze skrzydłami na sprężynach, wydawał z siebie dziwne, piskliwe jęki, chyba krzycząc na pracowników a swoimi małymi rączkami układał sterty banknotów 😉
Idąc w stronę Lombard Street znaleźliśmy jakieś biuro podróży, gdzie okazało się, że mają bilety do Alcatraz ale sprzedawane w pakiecie z biletami „Hop on- Hop off”. Zakupiliśmy pakiety bez wahania, bo uważam, że taki bilet autobusowy jest świetny do zwiedzania dużych miast. Następnie szybki rzut oka na Lombard Street,

spacer promenadą , zwiedzanie łodzi podwodnej USS Pampanito (świetny pomysł, poczułam się jak w amerykańskim filmie wojennym),

następnie lunch na Fisherman’s Wharf

i z Pier 39 wypłynęliśmy na Alcatraz. Samo więzienie zrobiło na mnie piorunujące wrażenie. Dostaliśmy słuchawki w których słyszeliśmy opowieści byłych więźniów pomieszane z odgłosami normalnego hałasu więziennego z trzaskaniem krat, krzykiem itp. Garść historii przeróżnych ludzi wraz z iście hollywoodzką ucieczką i można wracać.

W porcie w końcu chcieliśmy skorzystać z naszego biletu i wsiedliśmy na piętro autobusu. Choć było zimno to zwiedzanie z wysokości jest bardzo efektowne.

Wieczorem dotarliśmy na mój wymarzony most Golden Gate (zdjęcie poniżej zrobione kolejnego dnia),sf (27) jeszcze tylko kolacja i powrót do hotelu oczywiście taksówką.  Następnego dnia jeszcze chwile pozwiedzaliśmy poruszając się na Harleyach i wyruszyliśmy w dalszą drogę.
Samo miasto Sam Francisco jest przepiękne i z pewnością tam wrócę. Nawet nieprzyjemne sytuacje, które nas tam spotkały nie psują mojego pięknego obrazu, który zapał mi w pamięci. Cały klimat tam panujący, ta oszałamiająca architektura wkomponowana w naturę i górzysty teren czynią to miasto jednym z najpiękniejszych w USA.

Comments

comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*