Rejs: Sycylia i Egady

Pozytywny ze mnie człowiek, więc jak za coś się zabieram to zazwyczaj mi się podoba, szczególnie jeśli w grę wchodzi sport. Tak samo było z żeglarstwem, od samego początku pokochałam życie na jachcie. Dopiero raczkuję w tym sporcie, bo tylko dwa razy pływałam po Mazurach, a tu zaproponowano mi rejs po Morzu Śródziemnym. Można powiedzieć, że Mazury to kałuża przy tym co czekało mnie na morzu. Przeczytajcie do końca aby dowiedzieć się czy mi drobnej, delikatnej, blondynce udało się zostać Wilkiem Morskim 😉sycylia i egadyBył gorący majowy poranek. Zwiedzamy właśnie Lubljana, piękne Słoweńskie miasto i nagle zadzwonił Marcina telefon. Dzwoniła kuzynka Ewa, kuzynka z którą spotykamy się z rzadka, bardziej przy okazji posiedzeń rodzinnych. Marcin odbierał i po minucie odwrócił się do mnie i zapytał czy płyniemy z Ewą i jej mężem w rejs po Morzu Śródziemnym w październiku. Bez wahania pochłonięta zwiedzaniem odpadłam, że oczywiście tak. Wysłałam nasze dane niezbędne do rezerwacji biletów i jachtu. Zwiedzanie Słowenii tak nas wciągnęło, że zapomnieliśmy o tym telefonie. Dlatego dopiero we wrześniu przypomniało nam się, że płyniemy w rejs ale nawet nie wiemy kiedy dokładnie, gdzie dokładnie i z kim dokładnie. Z końcem września spotkaliśmy się z Ewą i dowiedzieliśmy się: że mamy wylot 2.10, lecimy do Trapani, będziemy pływać w obrębie zachodniej Sycylii z Egadami, ile to będzie nas kosztować i płyniemy w piątkę: Ja, Marcin, Ewa z mężem Leszkiem i 5-cio letnim synem Kubą. Wszystko już było jasne od strony formalnej ale pozostawały w naszych głowach pytania bez odpowiedzi: czy załoga w tym składnie sprawdzi się, czy ominie nas choroba morska i czy ja z Marcinem, nie doświadczeni w morskiej żegludze damy radę. Niemniej jednak nie było czasu już się zastanawiać wsiedliśmy w auto i pojechaliśmy na lotnisko do Krakowa. Przejechaliśmy ok 1/3 trasy, ja intensywnie rozmyślałam co mam zrobić jeszcze przed wylotem i…
przypomniało mi się, że nie zapakowałam do bagażnika mojej walizki podręcznej, w której miałam wszystkie ciuchy i bieliznę. No tak, lecieć do Włoch na tydzień w jednej parze jeansów, jednej koszulce i jednym swetrze, tego jeszcze nie było. Ale oczywiście to żaden problem, bo przecież nie lecę na koniec świata i wszystko niezbędne kupię na miejscu. Tak mi się przez chwilę wydawało. Przecież jechaliśmy do Włoch poza sezonem, więc mogliśmy się spodziewać, że większość sklepów w portach będzie zamknięta. W Krakowie okazało się, że mamy jeszcze pół godziny, zatem pojechaliśmy szybko do Decathlon na zakupy i poleciałam z torbą sportowych ubrań. Już pierwszego dnia w Marsali kiedy poszliśmy na kolacje w wysokiej klasy restauracji, mogłabym poczuć dyskomfort związany z moim ubiorem. Wszyscy goście byli ubrani elegancko, nawet współtowarzysze mojej podróży, swoimi strojami nie odbiegali od reszty, a ja… w dresie. Niemniej jednak mi to nie przeszkadzało. Niekonstruktywna opinia innych ludzi na mój temat od dawna mnie nie porusza. Wyrywając się z drętwej, o ile można tak nazwać włoską atmosferę, podążyliśmy z mężem w kierunku gwaru miasta. Znaleźliśmy miejsce gdzie ludzie byli najbardziej pijani i stwierdziliśmy, że się dołączymy. Pech chciał, że owa winiarnia nosi nazwę La Sirena Ubriaca, w tłumaczeniu Pijana Syrena. Właściciel z każdym pije wino, natomiast sama właścicielka trzeźwa jak niemowlę, umie opowiadać o trunkach tam podawanych jak nikt inny. Tak to wypiliśmy po pierwszej lampce, później druga lampka, szybka teoria powstawania różnych rodzajów wina przedstawiona przez ledwo stojącego właściciela, kolejna lampka… i tak w sumie nie wiem na ilu się skończyło. Szkoda, że nie mogę Wam przesłać niesamowitych zapachów i smaków tych win. Piliśmy przeróżne ich rodzaje od białych przez pachnące whisky bursztynowe po aromatyczne czerwone. Zaczęliśmy od takich 4 letnich a skończyliśmy na 14 letnich doszukując się różnic w smaku, konsystencji i zapachu. Niesamowite przeżycie, jednak wiedza którą tam zdobyliśmy szybko uleciała.

Pierwszego dnia naszego rejsu dopłynęliśmy do przepięknej wyspy Favignana. Gdy wszyscy pili popołudniową kawę ja pognałam zwiedzać okolicę. Przechadzałam się uliczkami, robiłam zdjęcia, zaglądałam do lokalnych sklepów przepełnionych świeżymi owocami morza, mijałam kościoły, szerokim łukiem omijałam kawiarnie pełne turystów i dziwaczne kluby mające na celu przyciągnięcie klientów swoimi barwnymi ozdobami. Najbardziej jednak urzekły mnie wąskie uliczki położone z dala od centrum. Tam toczy się prawdziwe życie, ten gwar, starsze kobiety wyglądające przez okna, zapachy gotowanej kolacji… aż zrobiło się ciemno.

Szybko wróciłam do załogi, wybraliśmy restauracje i zasiedliśmy do kolacji. Okazało się, że w restauracjach pomiędzy 17 a 19 można tylko zjeść przekąski, dania główne są serwowane najczęściej od 20 i o tej godzinie dopiero otwiera się większość restauracji. Śniadanie to zazwyczaj kawa i ciastko. Najpopularniejsze na Sycylii to Cannoli, czyli rurki z chrupiącego ciasta nadziane kremem z sera ricotta lub Choco Burger, bułka z jasnego pieczywa nafaszerowana bitą śmietaną i kotletem z czekolady. Jednak bardziej szokujące jest podawanie lodów nie w waflu ale w bułce, jakieś totalne szaleństwo. Na lunch często zajadaliśmy się typowo sycylijskimi Arancini lub arancine, to smażone ryżowe kulki w panierce z bułki tartej. Typowy farsz aranicini to ragù, sos pomidorowy, mozzarella, szpinak lub coś w rodzaju sosu bolognese. Natomiast kolacja to już wyższa szkoła jazdy. Składać się musi z czterech dań i zaczyna się najwcześniej o 20. Przystawka to zazwyczaj owoce morza lub sałatka z owocami morza. Pierwsze danie niezmiennie makaron. Na Sycylii jest najbardziej popularny grubszy, skręcamy makaron z sosem Trapanese przygotowywanym na bazie pomidorów, czosnku i migdałów lub z pesto pistacjowym. Drugie danie to wszystko czego dusza może zapragnąć. Najbardziej popularne pozostają jednak ryby. Najsmaczniejsza opcja to stek z tuńczyka. Na koniec deser. Tutaj Włosi są mistrzami w przeróżnych ciastach podawanych na zimno. Do każdego posiłku nie może zabraknąć wyśmienitego wina, oczywiście pochodzenia włoskiego.

Rozpisałam się o jedzeniu a tu trzeba dalej płynąć. Wypłynęliśmy z Favignana o poranku przy pięknej, słonecznej pogodzie. Zażywaliśmy kąpieli słonecznych i wodnych, trenowaliśmy zwroty, podchodzenie do tonącego i ćwiczyliśmy inne niezbyt ciekawe czynności, które dla mnie i Marcina były dobrą nauką.

Wtem zaczęło nieziemsko wiać. Taki obrót spraw nie mieścił nam się w głowach. Posejdon chyba postradał rozum. Obraliśmy kurs na najbliższą wyspę, tym razem Marettimo. Płynęliśmy w mocnym przechyle ok 7-9 węzłów. Szarpało łodzią jak Reksio szarpie szynkę. Wtedy pojawił się mały problem, pół załogi pochorowało się i nie mogliśmy wpłynąć do portu. Dwie osoby wisiały na burtach, kapitan trzymał kurs, ja opiekowałam się dzieckiem, które również było zielone.

sicilia, egadi, sailing, yacht, yachtlife, sailboat, islands, żeglarstwo, rejs, podróż, włochy, sycylia, egady, wyspy, jacht (22)Na szczęście szybko opróżnili żołądki i można było zacumować nasz jacht. Zacumowaliśmy longsajdem do innej łodzi a ta łódź do kolejnej itd. Nasza podróż do centrum, w nocy była komiczna. Musieliśmy przejść przez cztery łodzie aby stanąć na lądzie i te wszystkie manewry z dzieckiem pod pachą w deszczu. Szkoda mi było Marcina, do wieczora był zielony, jedyne co mu pomogło odzyskać kolory to był łyk lokalnego piwa. Jak się okazało, na tej maleńkiej wyspie były otwarte tylko dwie restauracje. Wybraliśmy jedną z nich, zapłaciliśmy po 25 Euro za osobę i jedliśmy serwowaną kolację, która trwała prawie trzy godziny. Po takiej górze jedzenia musieliśmy to spalić, ulotniliśmy się więc z Marcinem aby pospacerować. W ciągu godziny przeszliśmy całą miejscowość wzdłuż i wszerz. Ciekawe doświadczenie, zwłaszcza, że większość domów jest już opuszczona po sezonie, więc wszystko może przypominać kadry horroru. Pikanterii dodają wszędobylskie, bezpańskie psy, nagle wyłaniające się z ciemnych zaułków. Dochodząc do końca miasteczka napotkaliśmy równie straszne stworzenie. No może nie straszne ale gdy po ciemku, (bo tam nie było już latarni) przeszliśmy obok niego na początku nie zauważywszy go, to przestraszyliśmy się. Był to koń, chodzący bezpańsko jak te psy. Dopiero o poranku mogliśmy zobaczyć jak malowniczo wygląda wysepka Marettimo. Większość domków jest biała, a drzwi wejściowe i drewniane okiennice są ubarwione na niebiesko. Wszystko położone na górzystym terenie, wkomponowane w wysokie masywy skalne. Trochę przypominając swoim wyglądem miasteczko Sidi Bou Said w Tunezji, tylko tutaj forma i kształt zachowują symetrie oraz prostotę. Nie mieliśmy jednak zbyt dużo czasu aby w blasku słońca podziwiać to piękne miejsce, gdyż łodzie do których byliśmy przycumowani wypływały wcześnie rano, zmuszając nas do tego samego.

Tego dnia pogoda była nieznośna. Nasz kapitan o tym wiedział ale nie chciał nas martwić, dlatego w duchu pewnie się cieszył, że tak szybko musieliśmy wypłynąć nie zdążywszy zjeść śniadania. Wiedział dokładnie co się dzieje na morzu i choć w porcie nie było tego czuć to fale rzucały naszym jachtem jak pudełkiem od zapałek. Musieliśmy więc zmienić nasze plany, bo część załogi zzieleniała zaraz po wypłynięciu z portu. Przepłynęliśmy tyle, na ile żołądki reszty nam pozwoliły. Około 10 dopłynęliśmy do kolejnej uroczej wyspy Levanzo, sicilia, egadi, sailing, yacht, yachtlife, sailboat, islands, żeglarstwo, rejs, podróż, włochy, sycylia, egady, wyspy, jacht (32)przycumowaliśmy do bojki i zjedliśmy śniadanie. Mieliśmy zamiar dalej płynąc ale nalegałam aby zostać i bliżej przyjrzeć się tej pięknej wyspie. Moje prośby sicilia, egadi, sailing, yacht, yachtlife, sailboat, islands, żeglarstwo, rejs, podróż, włochy, sycylia, egady, wyspy, jacht (38)zostały wysłuchane i zostaliśmy na noc jako jedyny jacht.
Do lądu musieliśmy podpływać małą łódką, którą zawsze mieliśmy przy sobie.
Levanzo jest wyspą stworzoną do trekkingu, więc wybraliśmy się na kilkugodzinny spacer. Zdjęcia nie są w stanie oddać piękna jakie nas tam spotkało.

Póki co tą wyspę uważam za najpiękniejszą wśród archipelagu Egad.
Dzień wcześniej na Marettimo całymi dniami towarzyszyły nam psy, zaś na Levanzo koty. Nie można nawet spokojnie zjeść, bo z każdej strony nadchodzą małe futerkowe potworki wołające o jedzenie. Ale nie martwcie się, Levanzo jest małą wyspą, to i centralne miasteczko jest małe, a lokalni kochają swoje koty i dokarmiają je na każdym kroku. Można nawet użyć sformułowania, że te koty nie są bezpańskie, bo każdy kto je karmi jest ich właścicielem.

Posejdon się chyba na coś mocno zdenerwował, bo pogody jak nie było tak miała być coraz gorsza. O poranku ledwo otworzyłam oczy, a już musieliśmy wypływać, bo tylko wtedy było małe okno pogodowe, które pozwoliło nam przepłynąć z Levanzo do Trapani.
Ten widok na co dzień żywych, pełnych energii ludzi zamieniających się w śmiertelnie przestraszonych w obliczu ogromnych fal, rodził i we mnie przerażenie. Dziecko siedzące spokojnie jak nigdy dotąd, wpatrujące się w dno miski, przypięte do jachtu aby nie wypadło za burtę, również nie napawało mnie optymizmem.

sicilia, egadi, sailing, yacht, yachtlife, sailboat, islands, żeglarstwo, rejs, podróż, włochy, sycylia, egady, wyspy, jacht (77)
Mam jednak dość szczęścia, że urodziłam się bez skłonności do choroby morskiej o czym przekonałam się w czasie tego rejsu. Nic mnie nie ruszało, przy 9 węzłach leżałam w kajucie na dziobie i pisałam wpisy na bloga, nawet woda wlewająca się przez forluk nie była dla mnie straszna. Kiedy dopłynęliśmy do Trapani stwierdziliśmy, że zostajemy tam na dwie noce.

Kapitanem trzeba się urodzić sicilia, egadi, sailing, yacht, yachtlife, sailboat, islands, żeglarstwo, rejs, podróż, włochy, sycylia, egady, wyspy, jacht (96)– do takiej konkluzji doszłam kiedy dopłynęliśmy do Trapani gdy wszyscy zapytali mnie co dziś będziemy zwiedzać i w której restauracji jeść. Kapitan schodząc na ląd stwierdził, że on jest dowódcą na jachcie zaś ja na lądzie. Tak już mam, że jak jestem w danym miejscu to chciałabym zobaczyć jak najwięcej oraz zrobić i zasmakować pewnych lokalnych rzeczy. Świat jest tak duży, a ja nie chcę wracać w jakieś miejsce, bo coś ważnego przeoczyłam. Dlatego przed podróżą lub w trakcie układam sobie plan, czasami go modyfikuje pod wpływem impulsu lub współtowarzyszy podróży, ewentualnie pozostawiam ich i wędruje swoimi ścieżkami. Zazwyczaj wszyscy są zachwyceni i powierzają w moje ręce los swojej podróży. Tak też było i tym razem. Wyruszyliśmy na ląd aby poznać prawdziwą Sycylię. Większości z nas kojarzyć się może z mafią sycylijską lub „Ojcem Chrzestnym”. Nie może być inaczej, gdyż od pokoleń na Sycylii działa dobrze zorganizowana grupa przestępcza jedna z największych na świecie. Tego dnia przez przypadek trafiliśmy na ślub. Poczuliśmy się trochę jak w filmie, gdzie ślub brał jeden z członków mafii. Był to starszy, elegancki mężczyzna z którym wszyscy witali się z należytym szacunkiem. Ona młodziutka, piękna kobieta przyjechała czarny, starym, klasycznym fiatem. Czy kobieta w tak młodym wieku sama wybrała o dwie-trzy dekady starszego mężczyznę, czy może stanowiły o tym koligacje rodzinne. Przybyli goście ubrani byli bardzo wyszukanie. Większość mężczyzn miała na sobie czarny garnitur z czarną lub białą koszulą, u niektórych można było dojrzeć pobłyskujący w słońcu wielki sygnet. Ich kobiety miały na sobie długie suknie a ich oczy przysłaniały okulary przeciwsłoneczne. Muzyka na żywo, białe kwiaty, lokalizacja na cyplu, tworzyły unikalny klimat. Wśród rozmów przybyłych na uroczystość gości można było usłyszeć różne języki, między innymi rosyjski. Interesujące nowe doświadczenie i ta ciekawość, czy może znalazłam się w kręgu sycylijskiej mafii???

Tego dnia bardzo wiało, dochodziło do 25 węzłów, więc zostaliśmy w Trapani. Noc była dziwna, jedyny przydomek jaki mi do niej pasuje to „upiorna”. Choć z nieba nie waliły pioruny a z chmur nie padał deszcz to wiatr smagający naszym jachtem dał nam ostro popalić. To uczucie kiedy leżysz, buja Tobą w każdą stronę, z każdą falą coraz mocniej. Wiatr przedziera się niepostrzeżenie przez każdą szczelinę wywołując gęsią skórkę na Twoim ciele. Cała łódź skrzypi, masz wrażenie jakbyś był zamknięty w domu, w którym duchy urządziły sobie koncert skrzypiąc każdym drewnianym elementem. Czasami wydaje Ci się jakby olbrzym wziął łódź w swoje ręce i próbował przełamać ją wpół. Jest ciemno, zimno, wiatr świszczy, jego podmuchy przedzierające się przez liny przypominają szepty, szepty marynarzy, którzy już nie powrócili z morza? A może to syreny wołają nas na niebezpieczne wody. My jednak nie jesteśmy upitymi rumem marynarzami i nie damy się zwieść ani syrenom ani duchom…
Zamykasz oczy i zastanawiasz się, gdzie rano się obudzisz. Czy może, nieposkromione morze odwiązało po cichutku cumy i zabrało ciebie do siebie na zawsze, w zapomnienie…
Kolejnego dnia, po nieprzespanej nocy zostaliśmy kolejny dzień w Trapani, za sprawą szalejącego wiatru na morzu. Trapani jest sporym miastem ale najciekawszą jego część, czyli starówkę można zwiedzić w pół dnia, co więc robić przez kolejne półtorej, bo tyle tam zostaliśmy zmuszeni zostać?

Rano szybka włoska kawka i taxi do położonego nieopodal miasteczka założonego już w starożytności, Erice. To miejsce na mapie Sycyli jest obowiązkowym punktem zwiedzania. Jeśli jest to obowiązek to nie da się ominąć tłumów turystów. Jednak i na taki tajfun mam rozwiązanie: iść tam gdzie obcokrajowcy nie chadzają. Dowodem na to są moje zdjęcia.

Wystarczy zejść z głównego szlaku, gdzie turyści boją się zapuszczać i masz swoją przestrzeń, która pozwala kontemplować w spokoju piękno wydobywające się ze starożytnych murów. Nie jestem encyklopedią ani przewodnikiem, więc nie będę Wam pisać co można zobaczyć w Erice lecz opiszę pokrótce moje spostrzeżenia. Od samego wejścia prowadzącego sicilia, egadi, sailing, yacht, yachtlife, sailboat, islands, żeglarstwo, rejs, podróż, włochy, sycylia, egady, wyspy, jacht (99)kamienną drogą przez mury obronne, czułam się trochę przytłoczona. Z jednej strony piękne starożytne zabudowania, typowe włoskie uliczki, zaś z drogiej, masy turystów i sklepów z pamiątkami. Do tego strasznie wiało. Każdy sklep był przygotowany na przybycie zziębniętych turystów, więc Marcin kupił sobie bluzę a ja czapkę uszatkę, założyłam ją dopiero na koniec, kiedy czekaliśmy na taxi, bo miło mi było pośmiać się z ludzi, którzy śmiali się z mojego wyglądu.
Wracając do Erice, największe wrażenie zrobił na mnie zamek i panoramy na które spoglądałam z jego murów.

Mieliśmy mnóstwo czasu do marnotrawienia, więc zrobiliśmy sporo zdjęć, zajadaliśmy się włoskimi słodyczami i piliśmy kawę w kościele. Tak, w kościele! Erice to miasto kościołów, ale ile ten turysta może zwiedzać kościołów, toteż przerobili je na kawiarnie, muzea, galerie itd.
Ta noc była spokojna, co świadczyło o tym, że kolejnego dnia bez większych podmuchów wrócimy do naszego portu docelowego mianowicie do Marsali. Na miejscu ostatnie włoskie espresso, ostatnie sycylijskie canoli i wyśmienita kolacja. O poranku taxi, Ryanair, Kraków i dom.
sicilia, egadi, sailing, yacht, yachtlife, sailboat, islands, żeglarstwo, rejs, podróż, włochy, sycylia, egady, wyspy, jacht (3)Bezcenne nowe doświadczenie na jachcie zmagającym się z szaleńczymi falami, jednak mój mąż nadaje się tylko na Mazury. Wiecie jednak jak to jest, szybko się zapomina o tym co było złe, więc mam nadzieje, że zapomni o swojej chorobie morskiej i znów wyruszymy w rejs po morzu. Cieszę się, że przeszłam przez te doświadczenia nienaruszona. Świadomość, że tylko ja i kapitan czuliśmy się dobrze w obliczu niepogody czyni mnie dumną z siebie, że jestem tak twarda niczym prawdziwy Wilk Morski 😉

Comments

comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*