MotoSłowenia

Kolejny weekend majowy i kolejna niesamowita wyprawa motocyklowa.
Witajcie w Słowenii o zielonym sercu i turkusowej krwi.motosłowenia, travellookMarzec 2017. Mamy sporą grupę z którą planujemy wyruszyć w czasie weekendu majowego (w tym roku z możliwością przedłużenia do 10 dni) na zwiedzanie krajów basenu morza Adriatyckiego. Aby nie ociągać się za znajomymi kupiliśmy nawet mocniejszy motocykl.

Kwiecień 2017 (tydzień do weekendu majowego). Zapowiadana zimna i ulewna pogoda w rejonie Adriatyku ostudziła zapały wszystkich motocyklistów i zostaliśmy samotnie na placu boju.

29 kwietnia wyruszamy ku przygodzie.
Do końca nie mieliśmy żadnych planów, pojechaliśmy w Europę, tam gdzie zapowiadano dobrą pogodę. Obraliśmy cel podróży:
„w poszukiwaniu słońca i pięknej przyrody”.
Jako pierwszy punkt wybraliśmy Norymbergie, gdzie mamy znajomych. Spędziliśmy z nimi jeden cudowny dzień. Raczyliśmy się smacznym lokalnym piwem i tradycyjnymi kiełbaskami. Znajomi oprowadzili nas po starówce opowiadając historie miasta i regionu.

Następnego dnia musieliśmy podjąć decyzję co dalej? Stwierdziliśmy, że pogoda nam nie straszna i wyjechaliśmy w kierunku Słowenii.

Witaj zielona Słowenio!!! Pomyślałam kiedy przejechaliśmy przez granice. Nic dziwnego, że zyskała miano jednego z najbardziej zielonych krajów świata. Mimo gróźb pogodynek, pogoda nam dopisywała. Nie mogliśmy jednak obrać najpiękniejszej drogi dla motocyklistów, prowadzącej przez przełęcz Vrsic, ponieważ tam nadal leżał śnieg a temperatura zbliżona była do ok 5 stopni. Brrr… aż zimno się robi na samą myśl.
Pojechaliśmy więc prosto do stolicy kraju Ljubljany. Nocne zwiedzanie przy szalejącym wietrzysku nie należało do miłych przeżyć.

Część starówki była sowicie okraszona graffiti. Nie wyobrażam sobie, że w centrach naszych miast kamienice do połowy są popisane bohomazami. Pierwsze spostrzeżenia po nocnym zwiedzaniu stolicy: dziwny to kraj. Trochę przypomina Chorwację, trochę Austrię, niektóre słowa mają takie same jak w Polsce. Jest bardzo słowiańsko, jeśliby wiedzieć jakie przymiotniki określają to słowo 😉
Kolejnego dnia wstaliśmy z zadaniem zagłębienia się w historię tego „dziwnego” kraju. Po informacje udaliśmy się do pięknego, górującego nad miastem zamku. Jako chyba jedyni kupiliśmy bilet wstępu, który generalnie był bezpłatny. Okazało się, że ten bilet to wstęp na wierzę widokową, do muzeum lalek oraz na projekcje filmu opowiadającego z grubsza historię kraju i stolicy.

Tak, to by było na tyle, historie poznaliśmy, następnie pospacerowaliśmy po mieście, zjedliśmy obiad i dopadła nas skrajna nuda. Choć można tam znaleźć piękne stare kamienice, rzekę poprzecinaną dziesiątkami mostków oraz kilka interesujących kościołów to jakoś jest mało ciekawie i nie odnalazłam żadnego unikalnego klimatu.

Nawet zamek, majestatycznie górujący nad miastem, traci cały urok przy bliskim poznaniu. Wieczór i pół dnia w stolicy tak nas zanudził, że prawie umarliśmy. Aby podwyższyć sobie puls, wskoczyliśmy na naszą Hondę i wyruszyliśmy w kierunku jeziora Bled. Jak tylko zjechaliśmy z autostrady Słowenia zaczęła puszczać nam oczko swoimi pięknymi zielonymi rzęsami. Słowenia swą słowiańską urodę ukazywała powolutku. Na początku zobaczyliśmy jezioro jak każde inne, mowa tu o Bled. Zamek spoglądający na jezioro z gór również okazał się być niezbyt ciekawy.

Pognaliśmy więc dalej. Droga wiodła przez zielone polany wśród gór porośniętych lasami. Słońce nie odpuszczało, choć czas już je gonił na drugą półkule ziemi. Dojechaliśmy do jeziora Bochińskiego. Naszym oczom ukazał się widok nieskazitelnej przyrody, jeszcze niezdominowanej przez przemysł turystyczny.

Oj Słowenio zaczynasz mi się podobać – pomyślałam. Chciałam ją poznać dogłębnie. Wybraliśmy więc drogę powrotną przez góry. Wjazd słowenia, europa, wyprawa motocyklowa, travel, podróż, dookoła świata, travellook (21)serpentynami, przez soczyście zielone lasy podbił nasze tętna do maksimum. Nawet temperatura panująca na wysokości ponad 1000 m. n.p.m. nie zdołała ochłodzić naszej kwitnącej miłości do tego, jak się okazało czarującego kraju. Szybki zjazd krętą drogą plus piorunujące panoramy, sprawiły że ją pokochaliśmy.słowenia, europa, wyprawa motocyklowa, travel, podróż, dookoła świata, travellook (23) Jechaliśmy wąwozem wydrążonym przez rzekę, która teraz poskromiona, płynęła obok nas a jej turkusowy odcień odbijający się od białych kamieni pomiędzy którymi pędzi, aż raził w oczy. Co jakiś czas mijaliśmy czarodziejskie wioseczki. Składające się z kilku domków do których prowadzą drewniane kładki przerzucone przez niebieskie żyły Słowenii. Nie mniejszym urokiem przyciągały naszą uwagę niewielkie miasteczka usytuowane pomiędzy zielonymi połaciami trawy, jakby wczoraj skoszonej. Stoją tam chaotycznie porozrzucane stare domy a w centralnym miejscu zawsze znajduje się uroczy kościół.

W taki to sposób Słowenia o zielonym sercu i turkusowej krwi skradła nasze serca.
Po odwiedzeniu najciekawszych miejsc na północy kraju, przyszedł w końcu czas na południe. Kierując się prostą drogą w predjamakierunku morza, omijaliśmy autostrady. Słowenia jest stworzona geologicznie do jazdy na motocyklu. W większej części jest to kraj wyżynny i górski co sprawia, że drogi są pokręcone niczym spaghetti. Przejeżdżaliśmy przez małe wioseczki, zielone trawiaste pola z pasącymi się krowami, żółte pola rzepakowe i niezliczone ilości lasów. Szybko rzuciliśmy okiem na piękny zamek Predjama, wybudowany w szczelinie skalnej. Aby kolejno udać się na zwiedzanie największej jaskini krasowej w Europie, Postojnska Jama.

Zobaczyłam w swoim życiu już mnóstwo jaskiń na całym świecie, ale ta zrobiła na mnie największe wrażenie. Nawet sam przejazd kolejką prowadzącą do głębszych partii jaskini był bardzo ekscytujący. Następnie udaliśmy się krętymi lokalnymi drogami do Izola, miasteczka położonego nad brzegiem Adriatyku. Spacer wąskimi uliczkami, piękny port, owoce morza, białe wino i zachód słońca uczyniły wieczór bardzo romantycznym.

Ogarnięci pięknem miejsca chcieliśmy więcej, więc kolejnego dnia wybraliśmy się do kolejnej słoweńskiej nadmorskiej miejscowości. Piran to jedno z najpiękniejszych miasteczek Słowenii. Średniowieczne mury obronne odgradzają miasto od reszty lądu, co stanowi bajeczne zabarwienie wyobrażeń na temat historii tego miasta. Przechadzka uliczkami, pomiędzy starymi, przepięknymi kamienicami, rzeźbami, tajemniczymi, opuszczonymi budynkami również pobudza wyobraźnie.
W przeszłości była tu wenecka twierdza, więc cała architektura i klimat przypominają Wenecję. Może to właśnie dlatego spotkałam tu kilku artystów, których atelier z zainteresowaniem odwiedziłam.

Zdjęcia nie ukazują całego uroku miejsca, więc może zamiast tłocznej Chorwacji wybierzecie Słowenię?
Hm… i co? Chyba zobaczyliśmy najciekawsze miejsca w Słowenii, trzeba zatem wyruszyć dalej, ku przygodnie! – pomyślałam.
Dosiedliśmy naszego rumaka i pognaliśmy na odwiedzimy sąsiadki Słowenii, mianowicie Chorwacji. Ta jest równie urocza jak jej przyjaciółka, ale ma mniej lasów i chyba nic poza tym nie różni te dwa kawałki lądu. Tym razem obraliśmy drogę zdała od głównych szlaków. Jechaliśmy przez wzgórza, małe wioseczki, stare grody rycerskie

a nawet przetestowaliśmy naszegosłowenia, europa, wyprawa motocyklowa, travel, podróż, dookoła świata, travellook (70) szosowego Crossrourera na bocznej szutrowej drodze. To, że się nie wywróciliśmy zakrawa o cud, a przejazd był wysoce adrenalinogenny. Nie tylko typ drogi był ciekawy ale i otoczenie nicości panującej po horyzont wśród zielonych pól. Nasze serca ochoczo podskakiwały z radości na każdym wertepie. Kiedy droga się uspokoiła świadczyło to o jednym, o bliskości cywilizacji. Szybkim szusem niczym teleportem wylądowaliśmy w Rovinji. Ostatnie dwie noce spędziliśmy w pięknym nadmorskim miasteczku ciesząc się lokalną kuchnią i słońcem, którego nie brakowało nam przez cały tydzień a przecież miało go tu nie być!

Drogę powrotną podzieliliśmy na dwie części niczym torta, przez panujący gorąc. Nie dało się jechać dłużej niż 6 godzin, ponieważ woleliśmy omijać autostrady zwalniając tępa, co potęgowało moc upału. Myślę, że w przyszłym roku kiedy znajomi będą chcieli zrezygnować z wyprawy motocyklowej straszeni brzydką pogodą, po naszych doświadczeniach nie będą mogli się wykręcić a poza tym: nie ma złej pogody na motocykl, jest tylko złe ubranie 😉

Comments

comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*