Ko Samet

Ko Samet jest kolejną rajską wyspą na mojej drodze podróży przez świat. Zakochałam się bez opamiętania w tym miejscu, choć ta perełka leżąca w Zatoce Tajlandzkiej też ma swoje minusy.ko samet, tajlandia, thailand, wyspa, island, paradise, plaża, podróż, dookoła świata, travel, travellook, travellookela (00)

Podróżując w różnie zakątki świata w czasie naszej polskiej zimy, zawsze chcę aby moje ciało pojadło sobie trochę witaminy D 😉 Dlatego zazwyczaj po wyczerpującej, przepełnionej zwiedzaniem wyprawie, staram się na koniec choć chwile czasu spędzić na jakiejś słonecznej plaży. Naturalną koleją rzeczy stało się więc ukoronowanie mojej miesięcznej podróży po Tajlandii leniuchowaniem na plaży. Wybór był trudny, ale przy zawężeniu pola poszukiwać do okolic Bangkoku, nagle zaczęły pojawiać się konkrety. Początkowo skłaniałam się na inny kierunek niż wyspa Ko Samet o której nawet nie pomyślałam, gdyż jest to wyspa znana bardziej przez tajskich turystów niż europejskich. Lecz podróż często sama obiera swój bieg, tak było i w tym przypadku. Usiedliśmy w jakiejś lokalnej knajpce w Chiang Mai i zastanawialiśmy się gdzie jechać odpocząć. Po chwili do naszego stolika przysiadł się właściciel restauracji, Holender, bo jakże mogłoby być inaczej… (W Chiang Mai ok 20% ludności to obcokrajowcy, często mężczyźni z Europy lub Ameryki, którzy przyjeżdżają do Tajlandii na starość aby wziąć ślub z piękną, młodą Tajką i otworzyć jakiś turystyczny biznes.) Opowiedział nam o pięknie Ko Samet i przypomniał, że w listopadzie w Tajlandii lubi popadać, więc musimy głównie kierować się pogodą. Tak też zrobiliśmy. Wstaliśmy rano, pojechaliśmy na lotnisko i po godzinie wylądowaliśmy w Bangkoku. Na miejscu sprawdziliśmy prognozy pogody i padło na Ko Samet. Tylko jak tam się dostać?
Hm… ja jako zatwardziały podróżnik udam się tam lokalnym transportem! –pomyślałam i zrobiłam.

Tak… w sumie po tym co nas spotkało w drodze, nauczyłam się pokory, bo w gruncie rzeczy jechaliśmy w korkach 6 godzin przesiadając się z autobusu do busa, później do kolejnego, na koniec taxi i przez to, że trwało to tak długo spóźniliśmy się na ostatni prom na wyspę. Aby dostać się na wyspę musieliśmy wziąć prywatną łódź, przez co wydaliśmy o wiele więcej niż gdybyśmy od razu z Bangkoku pojechali turystycznym autobusem bezpośrednio na Ko Samet. Po „turystycznemu” zajęłoby nam to 3 godziny, a tak nasza podróż, z przygodami trwała 9 godzin. Aby zdążyć na samolot powrotny do domu z Bangkoku wybraliśmy turystyczny transport, który mimo godzinnego opóźnienia zawiózł nas na czas pod samo lotnisko 😉

Ach… Ko Samet jakie miłe wspomnienia wiążą się z tą wyspą…
Byliśmy co prawda tam tylko cztery dni ale wpadliśmy w pewną rutynę.

Wynajęliśmy skuter, którym zwiedziliśmy kawałek wyspy i codziennie dojeżdżaliśmy na piękną plażę Ao Wai na wschodzie,

aby o godzinie 16 pojechać na kolejną piękną plażę Ao Phrao na zachód słońca.

Wieczorami natomiast obżeraliśmy się owocami morza, i tak codziennie.

Jednego dnia zdecydowaliśmy się, że koniec z leniuchowaniem na plaży, płyniemy pozwiedzać. Wypłynęliśmy więc w rejs, aby zobaczyć piękne wyspy parku narodowego Khao Laem Ya-Mu Koh Semet.

Na miejscu okazało się, że tą przepiękną naturę przysłaniają tony śmieci. Im mniejsza, urokliwsza wysepka, tym więcej było na niej śmieci. Wieczorem spacerując po głównej plaży wracałam z reklamówką pełną śmieci, którą pozostawiają tam nie tylko Tajowie ale głównie „turyści śmieciarze”. Koszmar, zwłaszcza, że przy wejściu na plażę były ogromne znaki krzyczące by nie zaśmiecać oceanów, a obok nich stało kilka koszy z możliwością segregacji odpadów. Z jednej strony przepiękna rajska wyspa, z drugiej jednak ludzie którzy pozostawiają za sobą morze śmieci, w których się później kąpią i jedzą ryby o smaku plastiku. Możecie powiedzieć, że wszędzie tak jest i ja z Wami się tu zgodzę, ale należy o tym mówić aby zrozumieć i próbować to naprawić.
To co, zepsułam Wam opowieścią o śmieciach wizerunek tej wyspy? Mam nadzieje, że nie, bo według mnie jest to jedno z piękniejszych miejsc na mapie świata, do tego jest tanio i smacznie. Należy jednak omijać główną plażę Sai Kaew, która na zdjęciach wygląda przepięknie, lecz w kilku miejscach płyną przez plażę prosto do morza ścieki, co czyni morze brudnym i śmierdzącym.

Wieczorami jednak przy odpływie nie było tego czuć i można było spokojnie zjeść coś w restauracji nad brzegiem morza lub potańczyć pod gołym niebem.

Podróżując po Azji spotykam się z tym problemem coraz częściej i wcześniej nie zwracałam na to uwagi, ale teraz po przygodnie z zakażeniem mojego tatuażu bakteriami zdaję sobie sprawę, że jest to niebezpieczne dla ludzkiego zdrowia. Świat jest skonstruowany jednak w taki sposób i jest to nieuniknione, niemniej jednak wolałabym aby była to woda płynąca z oczyszczalni ścieków, a nie prosto z „toalety” jak to często odbywa się w Azji i zapewne też w innych zakątkach świata. Takim zakończeniem to już pewnie całkowicie zniechęciłam Was do podróżowania gdziekolwiek 😉 Jednak uważam, że należy otwarcie mówić o problemach z jakich zmaga się świat, a nie przymykać na wszystko oko udając, że wszystko jest bajeczne. Aby jednak osłodzić Wam wygląd tajskich wysp pokaże Wam jeszcze kilka zdjęć, po obejrzeniu których szybko zapomnicie o moich ekologicznych wywodach.

Comments

comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*