Indie

Indie kojarzą się większości z brudem i ubóstwem. Jednak ja w tym kraju widzę same cudowności przede wszystkim kulturowe. Budda był indyjskim księciem i właśnie tam powstał buddyzm. Ale nie tylko buddyzm, bo również joga i ajurweda, które jak wiesz uwielbiam. Z Indii pochodzi mnóstwo wspaniałych nauczycieli m.in. Mahatma Gandhi, Osho. Mieszka tam też Dalajlama. Indie to kulinarny raj, również dla wegan. Lecz wybrałam ten kraj na kolejną podróż głównie dlatego, bo chciałam spełnić marzenie mojej mamy. Sama w końcu też bym tam pojechała, gdyż też chciałam zobaczyć Indie ale ciągle odkładałam tą podróż w czasie. Gdy tylko mama powiedziała, że spełnieniem jej marzenie będzie podróż do Chin lub Indii, od razu wybrałam Indie.

 Wybierając się do Indii oczekiwałam głębszych przeżyć, jako że Indie słyną z różnorodności zwłaszcza tej kulturowej. Od pierwszego dnia już w Delhi, pokochałam ten kraj. Oczywiście są biedni ludzie, śpiący na uliczny czy żebrzący ale to mnie już nie szokuje, tak tam po prostu jest. Dużo podróżuję, więc i dużo widzę. Oczywiście nie jest tak, że nie mam serca i nie współczuję tym ludziom ale podchodzę do tego normalnie, bo tam jest to jest normalne i nie zmienię tego. Jest brud, smród i trzeba uważać na to aby nie pośliznąć się na kupie krowy, czy uważać na swoje rzeczy które lubią złodziejaszkowie i małpy, ale to jest właśnie urok tego kraju. Jeśli chcemy zobaczyć piękny, czysty i ociekający luksusem kraj to wybierzmy się choćby do Emiratów Arabskich a nie do Indii. Patrząc z przymrużeniem oka, omijając mankamenty tego kraju, które są do zaakceptowania, przynajmniej dla mnie, wiedzę w nim przepotężne piękno. Opowiem Ci w tym poście co tak zauroczyło mnie w Indiach, postaram się opowiedzieć trochę o historii i mistycyzmie tego miejsca.

Na początek odwiedziliśmy bardzo popularną budowlę w Delhi- Bahaicki Dom Modlitwy zwany Lotus Temple. Nie wiedziałam, że jest taka religia, która została stworzona na bazie wszystkich religii świata i jest na nie otwarta. Główne założenia wiary bahaickiej to jedność religii, Boga, ludzi różnych ras i narodów. Jako manifest tej wiary w sercu Indii zakwitła budowla o kształcie lotosu, traktowana jako światło jedności, które może oświetlić całą ziemie. Kwiat lotosu jest jednym z najstarszych symboli świata, poza hinduizmem występuje również w chrześcijaństwie i muzułmanizmie. Każdy symbol ma znaczenie, kwiat lotosu kojarzony jest z czystością i duchowością. Teraz przenieśmy tak delikatny kwiat na architekcie papiery, a następnie wyobraźmy sobie budowę tak delikatnego obiektu. Widziałam film przedstawiający cud jaki się tam wydarzył. Architekci z Europy mówili, że jest to bardzo trudne przedsięwzięcie, niewykonalne w Indiach. A jednak, setki ludzi z całego świata wzięli się do pracy i w 5 lat powstała Świątynia Lotosu, zapraszająca wyznawców wszystkich religii do oddania czci Stwórcy Wszechświata (niezależnie jak go nazywamy). Odwiedzając to miejsce poczułam się cudownie, może za sprawą tej budowli o doskonałym i subtelnym pięknie, może dzięki ludziom z całego świata którzy modlili się lub medytowali w środku niezależnie od wyznania, każdy był równy.

Kolejno już na zachód słońca udałyśmy się do Kompleksu Świątyń Akshardham, czyli największej hinduistycznej świątyni na świecie, wpisanej do księgi Guinessa. Jak tylko przekroczyłam którąś z pierwszych bram ujrzałam jego piękno: kompleks finezyjnie zdobionych budowli, zbudowanych z marmuru oraz czerwonego piaskowca, które tradycją i architekturą nawiązują do ponad trzydziestowiecznej tradycji hinduizmu. Przechadzałam się alejkami spoglądając na przeróżne, ręcznie wykonane rzeźby, obok mnie przemykały Hinduski, ubrane w różnobarwne sari a ich orientalny zapach unosił się za nimi niczym woń niebiańskich ogrodów. Wtem ukazała mi się główna świątynia skąpana stłumionym blaskiem zachodzącego słońca, wokół latały gołębie, poczułam łzy na policzkach. Znów mi się to zdarzyło, ostatni raz miało to miejsce w Wietnamie w jaskiniach gdzie mieściły się stare świątynie buddyjskie. Nie chodzi tu jednak o religię tylko o chwilę, w której czujesz się jak w niebie. Wszystko jest tak idealne i piękne, że wzruszenie samo Ciebie ogarnia, przynajmniej mnie. Odkąd medytuję mam wrażenie, że jestem jeszcze bardziej wrażliwa, szczególnie na piękno, lub może po prostu nagle umiem je dogłębnie zobaczyć i poczuć. Niemniej jednak to co się wydarzyło było magiczne i powiedziałam sobie, że muszę tam wrócić.

Tak to zakochałam się w Indiach, za sprawą dwóch budynków. Jednak zachwytów nie było końca tego dnia. Po zachodzie słońca zostałyśmy dłużej w Kompleksie Akshardham aby zobaczyć niesamowity spektakl: wody (fontanny), ognia, światła, laserów, muzyki, śpiewu, tańca i wizualizacji multimedialnej. Wow to trzeba zobaczyć na własne oczy. Przedstawienie nie ma sobie równych w Europie, a tematyka: walka czterech żywiołów z dobrym zakończeniem. Jakże to było bliskie mojemu sercu. Tak, zdecydowanie dla takich chwil warto żyć i podróżować na koniec świata.

To jednak nie koniec zwiedzania Delhi. Obowiązkowo musiałyśmy odwiedzić Stare Miasto, które jest częścią muzułmańską. Wobec tego najpierw zobaczyłyśmy od środka imponujący Meczet Piątkowy/ Jama Masjid. Gdy tylko wyszłyśmy z meczetu wsiadłyśmy do rikszy i pognałyśmy przez wąskie uliczki aby przyjrzeć się bardziej lokalnemu życiu. Ten przejazd był szalony, oczywiście poza miejscami gdzie stałyśmy w korku. Moja mama była zachwycona, miała ogromną frajdę, mówi, że to najlepsze wspomnienie z tej podróży. Pierwszy raz jechała rikszą (z resztą ja też) i w dodatku przez tak klimatyczne miejsca. Spoglądałyśmy na handlarzy, kupców, tragarzy, lokalne życie normalnych ludzi, pracujące zwierzęta i uważałyśmy na małpy, które co jakiś czas czaiły się z góry na przejeżdżające możliwości zdobycia pokarmu. 

Kolejno udałyśmy się do Nowego Delhi gdzie zrobiłyśmy sobie zdjęcia i hennę pod Bramą Indii. Nie polecam robić henny w takich warunkach, lepiej zostawić sobie to na później. W Jaipurze w Pałacu Miejskim kobiety robiły piękne malowidła na dłoniach. Na tym zdjęciu porównanie moich bazgrołów i arcydzieła wykonanego na dłoni mojej przewodniczki.

Wracając do Delhi dostałam od tego miasta więcej niż się tego spodziewałam. Przeszłyśmy przez różne religie: bahaizm, hinduizm, chrześcijaństwo (widziałyśmy przepiękny kościół), muzułmanizm a na koniec odwiedziłyśmy świątynię sikhijską Gurudwara Bangla Sahib. Szczerze mówiąc najbardziej ciekawiła mnie ta religia, o której do tamtej pory wiedziałam bardzo mało. Już na samym wejściu gdzie kazano nam zostawić byty i założyć chustkę na głowę dostałam książeczkę w języku polskim opisującą główne zasady tej religii. Teraz już wiem, że Sikh wyróżnia się 5 symbolami: długie nie ucinane włosy; grzebień (włosy i grzebień są schowane pod turbanem); stalowa bransoleta na ręce lub ramieniu; szorty pod spodniami; krótki miecz. Następnie zwiedziłyśmy świątynie, gdzie akurat odbywała się przepiękna ceremonia i poszłyśmy do jadłodajni. Przeszłyśmy przez kuchnie, gdzie ludzie przygotowywali posiłki dla setek pielgrzymów, bezdomnych i ludzi potrzebujących. Przed wejściem do sali jadalnej ludzie klękali w sali obok i śpiewali jakieś pieśni, później po kolei wchodzili do sali jadalnej i zajmowali miejsca na podłodze. W pewnym momencie siedziałam wśród nich. Byłam w szoku, nie chciałam komuś biednemu zjadać obiadu ale mama mnie uspokoiła i powiedziała, że nie wypada teraz wyjść, więc jak tylko wyjdziemy ze świątyni to zostawimy pieniądze bezdomnym, których było tam mnóstwo. Uspokoiło mnie to i zjadłam odrobinę nalewanej z wiadra soczewicy w sosie, jakąś papę z warzywami i chlebek naan. Po wyjściu zostawiłyśmy pieniądze jako darowiznę dla jadłodajni, która spokojnie wystarczy na zapełnienie kilkunastu głodnych brzuszków. Uczestnicząc w całym tym przedsięwzięciu byłam pełna podziwu dla tych ludzi i dla tego co robią dla innych, to naprawdę piękne.

Zachód słońca spędziłyśmy zwiedzając grobowiec Humayuna. Byłam oszołomiona jego pięknem i jak tylko dowiedziałam się, że ten grobowiec jest uznawany za pierwowzór Taj Mahal, pomyślałam „jak coś może być jeszcze piękniejszego?”.

Kolejnego dnia o poranku zwędziłyśmy Kutb Minar, najwyższy ceglany minaret w Indiach, o wysokości 73 m. Lecz nie po ten minaret odwiedziłam to miejsce. Jest tam jeden z „czakramów Ziemi” czyli takich „miejsc mocy”. Próbowałam coś wyczuć ale nic się nie wydarzyło, albo to nie działa albo po prostu nie mogłam się wystarczająco skupić, co jest całkiem możliwe, bo tłumy ludzi chciały w tym miejscu zrobić sobie zdjęcie. I tutaj zaczyna się pod górę. Bo jeśli chce się poczuć mistycyzm jakiegoś miejsca to w tłumie ludzi jest to niewykonalne albo trudne do osiągnięcia. Lecz nie traćmy nadziei, to przecież dopiero początek mojej podróży.

Po powrocie do Delhi, na zakończenie naszej wyprawy, jeszcze zobaczyłyśmy bardzo ważnie miejsce dla mnie Raj Gath czyli miejsce kremacji Mahatmy Gandhiego. Właśnie dlatego Delhi skradło moje serce. Uważam, że kończąc w tym miejscu moją podróż wróciłabym usatysfakcjonowana. Jednak to nie koniec naszej podróży, później było tylko lepiej.

Magia Indii zaklęta w jednym mieście- Jaipur. Jeszcze przed dojazdem do hotelu w samym Jaipurze aby miło się przywitać z lokalną kulturą, przebrałyśmy dwa razy w lokalne stroje, bardziej indyjsko nie mogłyśmy się poczuć. Najpierw tuż nad jeziorem z Pałacem na Wodzie/Jal Mahal, całe stadko hinduskich młodzieńców przeprało mnie i mamę w chyba wiejskie indyjskie stroje i zrobili nam zdjęcie. Jedno kosztowało ok 6 zł, przywieźli je później wydrukowane do hotelu. Później udałyśmy się do drukarni tekstyliów, gdzie tym razem eleganccy panowie w garniturach ubrali na w sari. Chciałam kupić sobie sari ale pomyślałam po co mi dwa (jedno mam już z Mauirtiusa), więc kupiłyśmy tam tylko jedwabne chusty. Ja jednak nie byłam zadowolona. Chciałam coś więcej, więc jeszcze tego samego wieczoru pognałyśmy w poszukiwaniu kreacji. Po wielu przymiarkach i targowaniu zakupiłam piękną spódnicę, którą użyłam specjalnie do zdjęcia pod Pałacem Wiatrów/Hava Mahal.

Niemniej jednak, wiedziałam, że lokalne ubranie nie przyciągnie uwagi lokalnych, więc się przebrałam przed zwiedzaniem kolejnej, głównej atrakcji Jaipuru – Fort Amber.

Dlaczego chciałam przyciągnąć uwagę lokalnych? Ach to był chytry plan. Opowiem Ci go teraz: słyszałam pytanie „Can I take a photo with you??” kilkanaście razy dziennie, głównie od chłopców/mężczyzn. Zazwyczaj odmawiałam, bo po pierwsze nie miałam czasu, a po drugie cenię sobie spokój. Gdybym zgodziła się na jedno zdjęcie, po chwili ustawiłaby się kolejka. Jednak to działa w dwie strony. Patrząc na te piękne Hinduski w kolorowych sari też chciałabym im wszystkim zrobić zdjęcie. Zdecydowałam więc, że tego dnia pójdę na całość i będę robić sobie zdjęcia z prawie każdym kto o to poprosi. Aby stać się jeszcze bardziej atrakcyjnym fotogenicznie obiektem, włożyłam białą sukienkę i rozpuściłam „białe” włosy. W ten sposób dla lokalnych stałam się nad wyraz egzotycznym osobnikiem. To była świetna przynęta, po prostu wszyscy chcieli ze mną zdjęcie. Jak nie mieli odwagi podejść, widziałam, że pokazują na mnie palcem. Mogłam poczuć się jak prawdziwa gwiazda. Większość lokalnych kobiet jest bardzo skromna i to bardziej ich mężowie chcieli zrobić nam wspólne zdjęcie. Korzystałam i ja, bo gdy oni sobie robili ze mną zdjęcie ja robiłam je z nimi. Tak oto powstała ta piękna galeria:

Miłe przeżycie, wszystkich bym przytuliła. Oni się tak cieszyli z tych zdjęć, ja oczywiście też i wytwarzała się niesamowita energia. Dałam im troszkę szczęścia i dostałam to samo w zamian. Później powtórzyłam ten eksperyment w Pałacu Miejskim, który jest do dziś miejscem zamieszkania Radży Jaipuru. W tym miejscu widać dokładnie dlaczego to Jaipur nosi miano „Różowe Miasto”.

Właśnie tego mistycyzmu szukałam w Indiach, które znalazłam w Galta Ji. Kolejne magiczne lub wręcz mistyczne miejsce na naszej drodze. Urokliwie położona pomiędzy okolicznymi wzgórzami Galta Ji. Wielowiekowy kompleks świątyń nawiązuje do żyjącego tu około 2500 lat wcześniej Pana Galta – mistyka, mędrca, cudotwórcy. Dlatego do tego miejsca przyjeżdża mnóstwo pielgrzymek z całego świata, a wokół jest mnóstwo aśramów gotowych przyjąć wielu uczniów. Na miejscu oprócz uczniów zobaczyłam przepiękne świątynie, poświęcone różnym hinduskim bogom. W jednej z nich Pan namalował mi na czole kropkę odmawiając rytualne mantry na szczęście, było to naprawdę wzniosłe przeżycie. Zwłaszcza, że byłam tam tylko ja. Barwnego charakteru temu miejscu nadają szalejące wokół świętych basenów ablacyjnych stada małp zamieszkujące na stałe te tereny. Można poczuć z jednej strony strach przed małpami lecz z drugiej strony jest to naprawdę święte miejsce dla wielu ludzi co również da się głęboko poczuć. W Galcie kolejny raz poczułam tą magię po którą przyjechałam do Indii. Ale wróćmy na ziemię i nawet wejdźmy w nią głębiej, w poszukiwaniu kamieni szlachetnych.

Ponieważ druga nazwa Jaipuru to „Miasto Klejnotów”. Jak to kobietka uwielbiam klejnoty. Odwiedziłyśmy zatem jedną wytwórnię gdzie zobaczyłyśmy sposób obróbki kamieni szlachetnych, które później można było kupić w dość wysokich cenach. Widziałam już to samo na Sri Lance a to są Indie, więc aby zaspokoić mój głód poznania wybrałyśmy się w jeszcze jedno miejsce. Była to nowoczesna forteca w której bramami i szwadronem ochrony był dom pewnej bardzo majętnej rodziny, która w sowich zbiorach ma boskie egzemplarze. Zobaczyłyśmy spektakularne gobeliny wykonane dziesiątki lat wcześniej z kamieni szlachetnych, watrę miliony dolarów (nie można w środku robić zdjęć). To były tak cudowne dzieła sztuki, że aż brak mi słów aby opisać to co tam zobaczyłyśmy. W totalnym szoku przeszłyśmy dalej do miejsca, gdzie prezentowano wyroby uczniów i mistrzów szkoły, którą utrzymuje rodzina. Kolejne zachwyty. Nie mogłam wyjść z gołymi rękoma, kupiłam jedną z ręcznie szytych torebek wykonanych przez ucznia, bo te spod ręki mistrza były lekko powiedziawszy droższe. Kolejno przeszłyśmy do sali z biżuterią. Pokazano nam oryginalną biżuterię Mumtaz Mahal, nie wiem jakim cudem znalazł się to w zbiorach rodziny.

Niemniej jednak na prośbę przymiarki naszyjnika Pan zsiniał. Z resztą to był głupi pomysł, przecież ta biżuteria jest tak stara, ze mogłaby rozpaść się w naszych rękach a wtedy żadne moje ubezpieczenie nie pokryłoby wartości i skończyłabym w indyjskim więzieniu… Jednak Pan była tak miły i widząc moją fascynację zgodził się na przymiarkę innego, nowego naszyjnika o którego cenę nawet nie pytałam 😉

Dobra koniec z opowieściami o blasku królewskich diamentów, przejdźmy teraz do prawdziwej ludzkiej historii ludzi, którzy przez wieki władali Indiami. Ale z nim dojdziemy do dziejów władców, pojedziemy na polowanie, które było głównym punktem naszej podróży po Indiach, ponieważ chciałam mamie pokazać również trochę azjatyckiej przyrody. Jedyna forma polowania akceptowalna dla mnie to takie gdzie spoglądasz na zwierzę przez lufę swojego aparatu fotograficznego. Oczywiście w optymalnych warunkach aby nie wdzierać się na cudzy teren z butami. Park Narodowy Ranthambore wydaje się spełniać te warunku bo tylko ok 30 % parku jest dostępne do zwiedzania, dlatego trudno upolować zwierzę po które tam pojechałyśmy, czyli tygrysa bengalskiego. Obszar dzisiejszego parku już od dawna był swego rodzaju rezerwatem bogatym w przeróżną zwierzynę należącym do Maharadży Jaipuru, gdzie urządzał sobie polowania. W 1955 tereny zostały objęte ochroną w formie rezerwatu, a od 1980 roku utworzono tam Park Narodowy. Dużym sukcesem okazał się Projekt Tygrys rozpoczęty w 1973 roku, dzięki któremu spotkanie tygrysa bengalskiego, głównej atrakcji parku nie jest dużym problemem, przynajmniej tak słyszałam. Spośród innych zwierząt można spotkać: sambary indyjskie, niedźwiedzie wargacze, jeżozwierze, lamparty, szakale, hieny, krokodyle, żółwie błotne, a także około 260 gatunków ptaków.
Zdecydowałyśmy się na dwudniowe safari aby mieć większe szanse spotkania unikalnego tygrysa bengalskiego. Pierwszego dnia zaraz po zameldowaniu się w klimatycznym hotelu w niewielkiej miejscowości Sawai Madhopur wybrałyśmy się lokalnymi, otwartymi, terenowymi busami na kilkugodzinne safari. Jedyne co zobaczyliśmy w parku to małpy (Hulman malabarski, makaki królewskie), pawie, krokodyle, różne ptaki, jelenie aksis, sambar indyjski, dziki euroazjatyckie i ślady pozostawione na pomarańczowym piasku przez tygrysa bengalskiego. Na otarcie łez zatrzymaliśmy się na pięknej polanie i patrzyłyśmy w ciszy, rozpraszanej śpiewem ptaków, na magiczny zachód słońca. Wieczorem wracając do hotelu zobaczyłyśmy bardzo biedne życie lokalnych ludzi. Gdyby nie ten Park Narodowy to pewnie nie byłoby nawet tamtego miasteczka. Po kolacji wyświetlono nam film dokumentalny NG pokazujący tygrysy po które tam przyjechałyśmy. Z nadzieją wstałyśmy kolejnego dnia przed wschodem słońca i pojechałyśmy na kolejne polowanie. Było bardzo zimno, maksymalnie 8 stopni. Przykryte grubą warstwą koców w kurtkach puchowych patrzyłyśmy na powtórkę z wczorajszego dnia. Te same zwierzęta, może trochę bardziej aktywne. Było tak zimno, że nawet nie wyjęłam dłoni spod kocy aby robić zdjęcia. I koniec… nie udało się. Nie zobaczyłyśmy tygrysa bengalskiego, oczywiście oprócz tego z filmu i tych które pokazywał nam przewodnik w swoimi telefonie. A moja mam ma już nowe marzenie – safari w Kenii.

Przejdźmy zatem do historii. Nie będzie o niej dużo tylko opowiem za sprawą najciekawszych budowli o dziejach i decyzjach Wielkich Władców Imperium Indyjskiego. Zaczniemy od pozostałości miasta Fatehpur Sikri wybudowanego przez najwspanialszego cesarza Akbara. Wielki cesarz chciał mieszkać blisko mędrca Salima Chisti, który przepowiedział Akbarowi, że będzie miał syna. Była to ważna informacją, bo wszystkie jego dzieci umierały a potrzebny był następca. Przepowiednie pustelnika były trafne, ponieważ cesarz miał wkrótce trzech synów. Aby uhonorować Chistiego, zbudował w tym miejscu grobowiec dla Chistiego z białego marmuru, teraz uznawany za jednym z najwspanialszych zabytków mogolskich w Indiach.

Po około 15 latach od wybudowania miasta, najprawdopodobniej z powodu braku wody opuszczono to miasto i stało się ono „miastem widmo”. Przeniesiono się wtedy do Agry do Czerwonego Fortu. Kolejno władcą został Salim Dżahangir, nazwany imieniem po sufickim pustelniku, który przepowiedział jego narodziny. Po śmierci Dżahangira (którego historia jest bardzo ciekawa ale nie ma tu miejsca na nią) władzę przejął jego syn Szahdżahan. W okresie jego panowania imperium Mogołów pozostało pierwszą potęgą Indii. Kolejno przejął panowanie trzeci z synów Szahadżahana i Mumtaz Mahal, ostatni ze znaczących mogolskich władców, wielki wojownik i fanatyczny wyznawca islamu Aurangzeb. Sam Szahdżahan ostatnie lata życia spędził w przymusowym odosobnieniu. Uwięziony przez syna w murach Czerwonego Fortu mógł tylko spoglądać na przepiękne mozolnemu Tadź Mahal.

Szahdżahan wzniósł Tadź Mahal (świątynia miłości) nad świętą rzeką Jamuna w Agrze, na pamiątkę przedwcześnie zmarłej, ukochanej żony Mumtaz Mahal. Mumtaz Mahal była drugą i ulubioną małżonką. Można powiedzieć, że się przyjaźnili co było niespotykane w tamtych czasach. Zmarła w wieku 38 lat rodząc czternaste dziecko, córkę Gauhararę Banu Begam. Jej ciało, po zakończeniu budowy grobowca, zostało pochowane w Tadź Mahal.
Według legendy przed śmiercią zobowiązała męża do spełnienia trzech obietnic: nigdy się nie ożenić, zaopiekować się dziećmi oraz postawić na jej cześć budynek, który będzie ją upamiętniał po śmierci. Zrozpaczony małżonek spełnił wszystkie prośby. Wybudował na cześć zmarłej żony grobowiec-mauzoleum, który byłby jej godzien. Budowla ta nie ma porównywalnego odpowiednika w świecie. Budowa Tadź Mahal trwała dwadzieścia dwa lata i pracowało przy niej od 20 do 25 tysięcy robotników. Szahdżahan musiał bardzo kochać swoją żonę aby stworzyć coś tak cudownego. Zawsze marzyłam o tym aby zobaczyć to dzieło miłości. Widziałam mnóstwo zdjęć tego mauzoleum i obawiałam się, że te zdjęcia są przerabiane i tak jak w większości przypadków rzeczywistość rozczarowuje. Jednak nie w tym przypadku. Tadź Mahal jest naprawdę przepiękny i powiedziałabym nawet, że na żywo wygląda lepiej niż na wszystkich tych zdjęciach. Zdecydowanie jedno z piękniejszych miejsc jakie widziałam w życiu, dodając do tego historię powstania tworzy się niesamowita całość. Teren obiektu jest ogromny więc nie czuje się oddechu innych ludzi na plecach. Można znaleźć miejsce dla siebie aby zrobić piękne zdjęcie. Tak, to jest zdecydowanie miejsce gdzie każdy chce sobie zrobić „zdjęcie życia”. Chodzą też profesjonalni fotografowie, którzy później sprzedają wydrukowane zdjęcia lub zgrywają je na twój telefon, oczywiście za opłatą. Jedno wydrukowane zdjęcie kosztuje ok 6 zł. Zgranie całej sesji na telefon różnie, ja zapłaciłam za 30 zdjęć moich i mamy ok 60 zł. Oczywiście samemu też można spróbować zrobić takie zdjęcia ale po co tracić czas jak można zdać się na pomoc fachowców. Te jaśniejsze zdjęcia to te zrobione przez fotografa. Niemniej jednak mi najbardziej podobają się zdjęcia z ludźmi a zwłaszcza to z grupą przepięknych Hindusek, które dodałam jako pierwsze.

Na zachód słońca pojechałyśmy tuktukami do centrum aby jeszcze raz zobaczyć Tadź Mahal.

Moja podróż po Indiach była tak zaplanowana aby przede wszystkim zobaczyć Tadź Mahal jeden z 7 cudów świata. Ale już nie miałyśmy czasu aby pojechać do Waranasi aby zobaczyć słynne ghaty, na których bardzo mi zależało. Ghaty to betonowe schody nad świętą rzeką Ganges po których schodzą wyznawcy hinduizmu i dokonują w wodzie, modląc się, rytualnego oczyszczenia się z negatywnej karmy. W Waranasi i nad brzegami innych rzek na kamiennych ghatach odbywa się hinduska ceremonia pogrzebu poprzez spalenie zwłok i wyrzucenie pozostałości do rzeki. Bardzo chciałam zobaczyć tą ceremonię i udało się w Agrze. Pojechałyśmy tuktukiem nad brzeg Jamuny gdzie palone są zwłoki. Wow nie wiem dlaczego chciałam to zobaczyć. Ludzka ciekawość? Na miejscu przeżyłam taki szok, że w sumie to nie wiem co mam Ci powiedzieć. Może po prostu opisze jak to wyglądało. Zrobiłam tylko jedno zdjęcie aby nie przeszkadzać i z szacunku do ludzi pogrążonych w żałobie. Na schodach było ustawione kilka, może kilkanaście stosów, większość już się dopalała.

Tylko jeden stos był wysoki i aż parowała z niego woda. Przeszłyśmy obok jakiegoś dużego zawiniątka, byłam w takim szoku, że nawet nie zorientowałam się, że może to być zmarły człowiek zawinięty w ten biały, pochlapany czerwoną farbą całun. Wracając byłyśmy już po drugiej stronie i widziałam jak wyjmują kobietę w czerwono-złotym sari z tego całunu i kładą na dwa piętra cienkich pni drewna. Jej bezwładne ciało wylądowało na drewnianym posłaniu. Ręka bezwładnie opadła z boku, po chwili ktoś ją podniósł. Stałam może dwa metry od niej, widziałam jej twarz. Byłam w tak ciężkim szoku, że tak naprawdę nie wiedziałam co się dzieje. Pomyślałam, że kiedyś ktoś będzie przenosiła tak moje ciało do spalenia. Ta kobieta była taka młoda… Mężczyźni obłożyli ją patykami i podpalili. Chyba użyli do tego jakiejś benzyny aby się szybko rozpaliło. Cała ta sytuacja bardzo mnie wzruszyła. Jadąc tam nie sądziłam, że spotka mnie coś takiego, z resztą sama nie wiem czego oczekiwałam. Może w Waranasi zobaczyłabym coś bardziej turystycznego, obleganego przez ludzi z całego świata, mniej wyniosłego. Tam nad Jamuną byłam tylko ja, nawet nie było miejsca na zdjęcie, tylko na głębokie przeżycia. Było wiele miejsc w których nie można było robić zdjęć. Na przykład w miejscu narodzin Hare Kryszny – Krishnajanmabhoomi w Mathurze. Uważam, że to świetna idea. Nie możesz patrzeć na to cudowne miejsce przez aparat tylko musisz sam tego doznać, bardziej dogłębnie. Zwłaszcza w świątyni o tak wielkiej wadze dla religii hinduizmu. Ta świątynia była cudowna i cieszę się, że nie mogłam tam wejść z aparatem, bo lepiej poznałam dzięki temu znaczenie hinduizmu. Dowiedziałam się mnóstwo nowych informacji na temat tej wielkiej religii, choć wydawało mi się, że już tyle wiem. Odwiedzenie tego miejsca, zobaczenie całego świętego miasteczka Mathura, było kolejnym wzniosłym przeżyciem. Właśnie tam kupiłam sobie male, które używam do recytacji czy śpiewania mantr. Przywiozłam ze świętej indyjskiej ziemi kawałek tego mistycyzmu do mojego domu. Mogłabym znów w tym miejscu zakończyć moją podróż po Indiach ale nie. Indie znów mnie obdarowały kolejnymi pięknymi przeżyciami.
Moim marzeniem było wziąć udział w tradycyjnym hinduskim weselu. Będąc w Indiach myślałam o tym lecz nie mając tam znajomych pomyślałam, że to raczej niemożliwe. A jednak. Wjeżdżając do Agry późnym wieczorem widziałam mnóstwo pochodów weselnych i barwnie ustrojone bramy hotelowe lub „namioty weselne”. Pomyślałam, że przejdę się i chociaż zerknę do środka. Tak też zrobiłam. Obok naszego hotelu były trzy „namioty” weselne. Zajrzałyśmy do każdego. Wchodząc do pierwszego czułam się bardzo niepewnie, więc szybko zrobiłam zdjęcie i wyszłam. Do drugiego o wiele piękniejszego weszłam już pewniej, udając, że jestem gościem. Po chwili ujrzałam przepięknie ubranych ludzi a większość z tych pięknych hindusek chciała ze mną zdjęcie, więc nawet jakbym chciała wyjść to nie miałam jak, tak byłam zajęta pozowaniem. Nagle przyjechał Pan Młody na „białym koniu”, taka jest tradycja ale w dużych miastach często przyjeżdżają autami. Procesja z domu pana młodego do miejsca zaślubin nosi nazwę baraat i uczestniczą w niej przyjaciele i cała rodzina. Pan Młody przyodziany jest w tradycyjny strój i kolorowy turban, tym razem różowy jak się później okazało pod kolor sumki Panny Młodej. Wszyscy tańczą i śpiewają do tego na niebie rozbłyskują fajerwerki. Hinduska ceremonia zaślubin trwa kilka dni. Codziennie odbywają się różne obrzędy i rytuały, większa ich część w domu Panny Młodej. Chciałabym uczestniczyć w ceremonii mehendi, czyli dekorowaniu dłoni kobiet, u Panny Młodej całych rąk z dwóch stron oraz stóp misternymi wzorami z henny. Zdobienia mają przynieść młodej parze miłość, szczęście, płodność i dostatek. My jednak trafiłyśmy na ostatni dzień, czyli coś w rodzaju naszego wesela. Odbywa się to w swojego rodzaju dużym namiocie ale bez dachu. Jest mnóstwo zaproszonych gości. Większość mężczyzn ma na sobie elegancie garnitury a kobiety przepiękne, drogie sari lub bluzki ze spódnicą z przewagą jedwabiu i oczywiście okazała biżuteria. To były tak piękne stroje, że stałam w kącie i przez godzinę po prostu patrzyłam oczarowana. Oczywiście pozowałam też do zdjęć. Co chwile podchodził kelner z jakąś przekąską ale było mi głupio cokolwiek jeść czy pić. Chociaż powinnam, bo w pewnym momencie zaczepił nas elegancki mężczyzna i powiedział, że jest szefem restauracji i możemy częstować się czym tylko chcemy i mamy się czuć jak u siebie. To było bardzo miłe. Porwali nas też do tańca. Dziewczyny uczyły nas swoich kroków do hinduskiej muzyki. Czułam się jakbym nagle wylądowała w bollywoodzkim filmie. Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Nagle około godziny 22 została przyniesiona w lektyce oświetlonej sztucznymi ogniami Panna Młoda. Ubrana w różową lehenga (dwuczęściową suknię) gęsto wyszywaną haftem i kamyczkami. Do tego złote, ogromne naszyjniki, ozdoby na czole, duże koło w nosie, kolorowe bransoletki od nadgarstka prawie do łokcia i mocny wieczorowy makijaż. Po prostu cudo. Przenieśli ją w centralne miejsce, gdzie była ustawiona scena z dużym podwójnym tronem. Pan Młody wyszedł po Pannę i wzajemne zarzucili sobie na szuję kwiatowe girlandy. Następnie małżonkowie zasiedli na tronach i przez długi czas pozowali do zdjęć z rodziną i znajomymi. My w tym czasie tańczyłyśmy i poznałyśmy rodzinę Pana Młodego. Te kobiety były tak miłe, co chwile przychodziła kolejna siostra lub ciotka, aż w końcu przyszedł wujek i pokazał nam zdjęcia Młodego z….

…Polski. Tak, ten młody człowiek, który brał ślub studiował w Warszawie. Jaki ten świat jest mały. Wujek z zachwytem pokazywał nam ośnieżone ulice Warszawy, co prawda śniegu było niewiele ale dla nich to coś niespotykanego, więc byli zachwyceni. Następnego dnia jedna z cioć zaprosiła nas do domu na urodziny ale tyle zwiedzałyśmy, że gdy wróciłyśmy późno do hotelu nie miałyśmy już siły jechać na herbatę. Niesamowite przeżycie, i tak oto spełniło się moje kolejne marzenie. Z chęcią powtórzę i tym razem już nie będę nawet chwili stała w kącie.

Jeśli tak oczarowały mnie Indie to czy tam wrócę? Myślę, że póki co nie myślę o tym. Dostałam od Indii więcej niż oczekiwałam, więc już nic nie potrzebuję tam nic szukać. To była też ważna podróż w mojej drodze rozwoju duchowego. Wiele zrozumiałam odwiedzając te wszystkie święte miejsca i różnie świątynie kultu religijnego. Myślę, że to nie jest miejsce aby o tym pisać. Kiedyś opisze to w książkę o moim rozwoju duchowym. Jeśli będziesz tym zainteresowana/zainteresowany to tam przeczytasz jakie dokładnie zrozumienie przyszło do mnie odwiedzając Indie, miejsce gdzie powstał Buddyzm i Hinduizm.

Comments

comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*